Środek nocy idealny na pisanie! Szczególnie z naszym nowym członkiem rodziny nagle nie ma znaczenia kiedy dzień a kiedy noc:) W nocy to w ogóle najfajniej poprzeszkadzać sobie rodzicom:)
Będzie dużo i bardzo chaotycznie pewnie, dopóki mam wszystko na świeżo jeszcze, powrócę do porodu i naszej wielkiej 'przygody' z Zosią. Chcę dużo spisywać aby po latach mieć do czego wracać.
Podobało mi się jak EMMA z "Dzidziusiowo" pisała u siebie w różnych częściach i sobie pożyczę od niej pomysł bo myślę, że będzie łatwiej.
Poród moimi oczami - chaotycznie
Myślę, że przede wszystkim masaż szyjki naprawde zdziałał cuda i to on rozpoczął w sobotę skurcze. Ale, że cały czas czułam dyskomfort w ostatnich dniach to wiele sobie z tego nie robiłam. W dzien kiedy juz mialam skurcze wybralismy sie jeszcze do centrum miasteczka zeby oglądać festiwal lokalny jaki tu organizuje sie co roku - nie chcieliśmy przegapić. Jakoś tak coraz mocniej bolało wiec wczesniej wrócilismy do domu i w sumie od wieczora tego dnia zaczęliśmy odliczać skurcze i odstepy miedzy nimi. Ale gdy prawdziwy ból uderzył wiedziałam, że to jest to! Piłka jest cudowna, duzo ulgi przynoszą też prysznice ciepłe w same plecy. Niestety okazało się, że miałam bóle krzyzowe których sie najabrdziej bałam i całośc jakos tak zaogniła się w rejonie kości ogonowej i pleców, z przodu nie czułam zadnego bólu za to z tyłu tragedia. Tego wieczoru/nocy (sobota 19.05.12) zaliczyliśmy dwie wyprawy do szpitala. Za pierwszym razem polożna zbadała rozwarcie - było tylko 3cm wiec odesłala spowrotem do domu, za drugim było 4cm wiec zostaliśmy. No i co sie okazało? Okazało się, ze dostalam sale moich marzeń która wczesniej na youtubie oglądałam i do której link w poprzednich postach zostawiłam. Super warunki: wygodne łóżko, piłka, lina do trzymania, basen i wiele innych "atrakcji". Mąż dzielnie się trzymał, dwa razy do szpitala wiózł - pamiętam że jak skręcał na rondach a mnie już tak skurcze brały to ściskałam go za ramie - a on biedny nawet nie miał jak biegi zmieniać.
Sala była naprawde relaksująca - przyćmione światło, spokój i cisza, dostałam gas&air (naprawdę działa!) i zaczęłam rechotać jak żaba ze śmiechu. Bólu to komplentie nie odejmuje, ale sprawia ze człowiek przenosi się w inny wymiar i ma już wszystko gdzieś więc lepiej znosi skurcze. Mam z tego etapu zdjęcia i filmiki jak odpływam albo jak się smieję bez powodu. Troche jak po pijanemu. Oczywiście mąż tez się przyssał zeby sprawdzić jak to działa a jak mi skurcz przyszedł to na niego krzyczałam dlaczego się ze mnie śmieje! (:D). Wtedy było jescze dobrze, dostałam tez zastrzyk z czyms tam na ból i dwie godzinki zeszły sobie, nastepnie wyprobowywaliśmy również basen i różne pozycje w basenie przez pare godzin. Przy kolejnych badaniach niestety okazywało się ze postępy były małe a ból coraz gorszy no i czas leciał. Już w niedziele w południe jakos tak okazało się ze wciąż tylko 6cm, przebite zostały mi wody płodowe no i sie dopiero prawdziwy ból zaczął. Pływałam cały czas w basenie, miałam podłączenie do gazu cały czas ale juz kompletnie ból nabrał takiego wymiaru ze nie potrafiłam sobie poradzić. Niestety, mysle ze ułożenie dziecka - plecki do moich pleców i typ porodu jaki miałam jakoś tak był przyczyną tego ze nie było siły aby wytrzymać to co czułam. Duzo tych momentów niedzielnych w ogóle nie pamietam, mam po prostu czarne dziury. Mąż był niewiarygodny, dopóki sobie radziłam w basenie wspierał mnie i motywował gdy prosiłam. Gdy juz było za dużo był po prostu przy mnie i nic nie mówił bo chciałam mieć ciszę. GDy już sobie fizycznie przestałam radzić i odpłynęłam naciskał na to abym dostała epidural (nie mam pojęcia jak to się nazywa w Polsce - znieczulenie w kręgosłup?). Ponoć krzyczałam, że ten ból jest niehumanitarny. Sala na której rodziłam była w innym skrzydle oddziału więc zostałam natychmiast przeniesiona do zwykłego oddziału porodowego gdzie już byli anestezjolodzy no i niestety bardziej szpitalne klimaty typu kroplówki, łóżka porodowe, aparatura specjalistyczna i tego typu przyjemności. Wiem ze na tym etapie prawie bym skręciła kręgi w plecach męża próbująć sie na nim zawieszać w szczytach bólu, biedaczek. Błagałam ponoc o anestezjologa który akurat był przy cesarce wiec chwile musielismy odczekac. No nie będę spisywać wszystkich szczegółów dotyczących bólu itd bo myślę, że sama sobie tym zaszkodzę (jeżeli będziemy myśleć o drugim dzidziusiu) i przestrasze wszystkie przyszłe rodzące. W każdym razie mój długo wyczekany i wyteskniony anestezjolog pojawił się, dał znieczulenie i poczułam dopiero ulge, poczułam znów, że żyje i że już nie mam ochoty wyskakiwać przez okno. Na cześć tego cudnego uczucia oświadczyłam się ponoc panu anestezjologowi:D o czym jak się okazało położne potem się dowiedziały i śmiały się. To już był jakoś niedzielny wieczór - 24h po pierwszych mocnych skurczach. Czułam się już tak wymęczona, podłąćzona do całej tej aparatury, spocona i przede wszystkim głodna (nie pozwolili jeść w razie cesarki) a na dodatek wciąż tylko 6cm! Udało mi się wtedy nawet pospac troche i mężowi troszkę przy mnie sie zrelaksować. GDy już miała byc podjęta decyzja o cesarce krótko przed północą, lekarka stwierdziła, że jescze będą podawać mi hormony z nadzieją ze może jednak się uda doprowadzić do 10 cm. Po iluś tam porcjach kroplówki i godzinach leżenia w końcu udało się! I nagle w poniedziałek w nocy/nad ranem dowiedziłam się że mam zacząć przeć! Wizja urodzenia Zosi wtedy już byłą dla mnie tak odległa... sądziłam że już na zawsze będę tak leżeć ze skurczami i nigdy już się ta męczarnia nie skończy. Dlatego wiadomość o tym żę mam zacząć przec była tak surrealistyczna. Pamiętam że krzyczałam ze nie dam rady i ze sie boje. Miałam znieczulenie o tyle że nie czułąm już bólu przy skurczach ale czułam że nadchodzą i wiedziałąm keidy przeć. Natomiast przy samym parciu ból i czucie powróciło więc było znów 'na żywca', no i muszę powiedzieć ze wychodzenie dziecka boli jak cholera! Do tego stopnia, że znów nic nie pamiętam ,czarna dziura po prostu. Godzina parcia przerodziła się dla mnie w minute jakiś tam wspomnień. Dopiero pamiętam moment gdy ktoś krzyczał że mam otworzyć oczy bo zaraz ujrzę dziecko i gdy mąż krzyczał, że już położne szykują już wszystko na wyjście małej. No i wyszła a raczej wyskoczyła i był to absolutnie najpiękniejszy moment gdy położyli mi ją na piersiach od razu a ja poczułam jej ciepłe ciałko i usłyszeliśmy jak płacze. Była taka idealna, gładziudka i różowa i NASZA. Ten moment dobrze pamiętam, bo krzyczałam że jest taka śliczna i cała trzęsłam się od płaczu. Mogłam na nią patrzeć i głaskać i przytulać do swojego ciała jak długo chciałam. Mąż przeciął pępowinę, zrobiliśmy honorowe zdjęcia położnym w pokoju i nam samym. Dostaliśmy mnóstwo czasu aby nacieszyć się sobą, nikt mi jej nie dotykał ani nie odbierał od ciała, po prostu mogliśmy się razem poznać i poczuć. Dopiero po jakimś czasie zostałam wzięta do sali operacyjnej do pozszywania (nie będę już rozpisywac się ale 'trochę' mnie rozerwało podczas parcia) a mąż został aby popatrzeć jak mała jest ważona i sprawdzana. Ponoć godzine to wszystko trwało, ja znów odpłynęłam i myślałam ze góra 20min mnie nie było. Dostałam piękne znieczulenie, nic nie czułam od pasa w dół więc miałam szansę w końcu się zrelaksować przy zabiegu. Po przewiezieniu spowrotem do sali z mężem i Zosią mieliśmy okazję znów w trójkę spędzic pare chwil, popstrykać fotki małej, mogłam też zjeść pierwszy posiłek malutki w końcu. Położne również zadbały o kontakt skóra do skóry, przystawiły mi małą od razu do piersi, na pierwszy posiłek. Po wszystkim gdy poniedizałkowy ranek witał nas za oknem, mąż pojechał do domku a ja z maleństwem zostałam przetransportowana do sali poporodowej gdzie już naprawdę mogłam odsapnąć i przysnąć na chwilkę. Zosia była caaaały czas przy mnie, nikt nie miał prawa mi jej odstawić od łóżka, cały czas widziałam jak sobie w łóżeczku śpi i posapuje. Z całej tej adrenaliny i tych emocji oczywiście nie było mowy o śnie, zwłaszcza że cały szpitał budził się włąsnie do życia. Spędziłam więc kilka cudownych godzin wpatrują się w Zosię i pstrykając jak głupia setki fotek:).
Oczami męża/o roli męża
Dużo rozmawialiśmy oczywiście o tym jak było i jak on się czuł podczas tych wszystkich godziń więc wiem mniej więcej co się działo w momentach gdy ja odpływałam i jak on sobie ze wszystkim radził. Wiem, że bez niego nie miałabym nawet odwagi przejsc przez pierwszych pare godzin nie mówiąc o reszcie. Był absolutnym bohaterem jak dla mnie. Robił krok w krok wszystko o co go prosiłam bez nawet pytania. Gdy chciałam aby do mnie mówił i trzymał za rękę wiedział dokładnie keidy nadejdzie skurcz i keidy chwycić i jak chwycić i kiedy podać gaz abym nie przeoczyła tego dobrego momentu. Gdy chciałam aby się oddalił i dał mi troche przestrzeni robił dokładnie to, nie pytając się o nic. Potrafił jednocześnie być przy mnie ale stawać się niewidzialnym gdy tylko tego chciałam. Wiem ze to dziwne, ale każdy radzi sobei z bólem inaczej. Ja chciałam w pewnym momencie zamknąć się na świat i nie słyszeć zadnych głosów obok. Gdy już naprawdę myślałam że otworze i wyskocze przez okno, zajął się tym aby przynieść mi ulgę i sprawił że dostałam znieczulenie. Nie brzydził się żadnego widoku, pomagał w toalecie, pomagał na początku gdy krwawiłam i nie dałam rady sama sie rozebrać, rozbierał do prysznica, rozbierał w szpitalu do zobaczył dosłownie wszystko i jeszcze na końcu z ciekawości gdy już parłam stał przy moich nogach i wszystko obserwował! Był niesamowity, w ogole tego nie da się opisać, jak mocno urósł w moich oczach. Chocby przez fakt, że był non stop przy mnie - tyle godzin. Dla mnie fizycznie wyczerpujących dla niego i fizycznie (bo przecież go gniotłam, ściskałam, wbijałam paznokcie i uwieszałam się na nim!) i psychicznie. Wiem ze psychiznie bardziej, tyle godzin, tyle niewiadomych, baliśmy sie o dzidziusia, Zosi pare razy serduszko jakos skoczyło dziwnie i ja np wielu tych rzeczy nie wiedziałam bo odpływałam ale on widział i słyszał każdy szczegół. Stał się po prostu głową rodziny i wiem, żę walczyłby o nas jak lew gdy trzeba by było podjąć różne decyzje. I ani razu przy mnie nie pokazał jak bardzo się o nas bał i jak ciężo mu było zachować pogodną twarz. Myślę ze wszystko byłoby inaczej gdyby nie taki niefortunnie ciężki poród. Ale widząc jak mocno mogłam na nim oprzeć się w tych chwilach czuję teraz bezgraniczną ufność w niego i bezgraniczny szacunek.
Aż się popłakałam:* Wspaniale sobie poradziłaś a Twój mąż to prawdziwy bohater:) Gratuluje córeczki:)
ReplyDeletePopłakałam się:) Ale nie czytając część pierwszą tylko drugą-o mężu. Na prawdę cudownie się spisał,miałaś w nim mega oparcie, na pewno Was to jeszcze bardziej zbliżyło i na pewno On na Ciebie też będzie już zawsze patrzył jak na bohaterkę - tyle trudu i bólu kosztowało wydanie na świat tej cudnej istotki, ale o bólu kobiety szybko zapominają na szczęście. Super sobie oboje poradziliście, ostatnie słowa posta znowu chwyciły za serce:) Co do skurczy ja też nie miałam tych normalnych z przodu/ z brzucha, tylko krzyzowe, koszmar-myślałam że za przeproszeniem wysr... dziecko, w końcu skończyło się cesarką przez brak postępu porodu(przy 9cm rozwarcia)... Ehh super, że już jestescie razem kochana, życzę dużo miłości i cieszcie się urokami macierzyństwa:) Buziaki :)
ReplyDeleteDziękuję mandarynkowa mamo, widzę ze podobne mamy przeżycia, tez prawdopodobnie gdyby nie upór lekarki byłaby cesarka. Pozdrawiam serdecznie!
DeleteAaa i jeszcze dodam, że dziękuję, że dzielisz się z nami na blogu tymi wszystkimi chwilami ni jeszcze raz szacun za całokształt :)
ReplyDelete:) to miłe słowa dziękuję. Piszę dla siebie i taki był cel tego bloga ale z czasem juz zżyłam się rowniez i z naszą blogową 'rodziną'
DeleteJa też się popłakałam :) Dziś 11(!!!) dni do "godziny zero" i nie możemy się już doczekać. Twój wpis, mimo nazwijmy to ciężkich przeżyć, jest bardzo optymistyczny i ciepły i podziwiam Cię za odwagę i siłę!! Każda kobieta, która przechodzi przez poród jest bohaterką. I nie ważne czy to cesarka, czy naturalnie... Nosi taką małą istotkę w sobie... A potem musi ją wydać na świat! Jesteś Super! :***
ReplyDeleteMocno Was ściskam :)
Dzięki Marta! Wielki dzien zbliza sie dla Ciebei wielkimi krokami juz niedlugo bedziesz swoją pocieche tuliła w ramionach.
DeletePoplakalam sie, wspomnienia jak bumerang wrocily, moj porod byl podobny tylko u nas zakonczyl sie cesarka, rowniez mieszkamy w Uk. Caluje mocno i sciskam dzielnych rodzicow:*
ReplyDeleteEch, i ja się poryczałam - przy czytaniu o porodzie oczami męża :) Ech, mimo tych wszystkich okropności wspólny poród niesamowicie zbliża... tak mi się wydaje.
ReplyDeleteIm bliżej porodu, tym bardziej przerażona jestem... ale dam radę, kto jak nie ja ;)
Aaa i zazdroszczę tych warunków w szpitalu... u nas ani nie ma znieczulenia zewnątrzoponowego, ani tylu przyrządów... no i wszystko jednak zatrzymało się mniej więcej w czasach PRL :/
Jasne ze dasz rade, plus kazdy ma zupełnie inny prog bólu, inny poród i inny scenariusz. Ale finał jest tego warty!
DeleteJa na razie na najbliższe lata porodu nie planuję ale chyba wolałabym mieć w takiej chwili przy sobie Mamę
ReplyDeleteDzielni rodzice, wzruszyłam się jak nic, oczy mokre od łez, a dodam, że siedzę w pracy:) Brawo i gratulacje dla Ciebie, bo byłaś naprawdę dzielna i dla męża za takie wsparcie jakim był dla Ciebie. Zosia ma wspaniałych rodziców!
ReplyDeleteMimo bólu, to są najpiększniejsze chwile każdej mamy. Teraz są to najpiękniejsze wspomnienia. Jestem mam dwóch dziewczynek;-)
ReplyDeletepozdrawiam
Witamy w gronie dumnych MAM :)
ReplyDeleteGratulacje:) Twoja córeczka jest 1 dzień starsza od mojej. Moja Natalia przyszła na świat 22.05.2012 o 11:40:):)
ReplyDeleteJeszcze raz wielkie gratulacje, Mamusiu :)
ReplyDeleteCiężko mi poradzić coś co się tyczy ssania po zabiegu podcięcia wędzidełka - jeszcze nie zgłębiałam tego tematu. Jak chcesz utrzymać laktację a maleńka nie ssie z jakiegoś powodu to ściągaj mleko do opróżnienia i karm lub zamrażaj. Nie wiem jak będzie z ssaniem później ale jeżeli chcesz to wejź na bloga: http://witaaminkaa.blox.pl/html - Kasia swojego syna karmiła mlekiem z butelki tylko więc się zna na nawałach i walce z nimi jeżeli karmisz ściąganym mlekiem swoim :D i jestem pewna że coś doradzi ! Dziecko sobie samo ureguluje ilość jeżeli będzie mogło / umiało ssać. Nawał może wracać nawet jeżeli mama karmi bez problemów. Nie wiem czy o taką pomoc Ci chodziło - w razie czego polecam się do dalszych zapytań i będę drążyć temat L)
ReplyDeletePrzeczytalam juz kilka dni temu ten post...dwa razy probowalam skomentowac i za kazdym Mikolajek sie budzil :)
ReplyDeleteWzruszajacy, pelen bolu ale i szczescia opis... az wrocilam myslami do tamtego dnia.
J. tez zadziwil mnie swoim zachowaniem- byl cholernie dzielny, bez Niego nie bylabym chyba wstanie przejsc przez to wszystko.
Buzka
Ryczałam jak bóbr :')))))
ReplyDeletePoryczałam się na maksa.
ReplyDeletePrzypomniały mi się słowa anastezjolog gdy zapytała czy chcę zzo... powiedziała nie wiem a ona na to: "Jak Pani chce, przy 6cm wszystkie krzyczą że chcą"
Gratulacje i dla Ciebie i dla Taty :)
haha! ja chcialam!
DeleteThis comment has been removed by the author.
ReplyDeleteMusiałam przeczytać to raz jeszcze :)
DeleteEmocje niesamowite :))
miło ze tak pozytywne emocje wywołałam;)
DeletePogratulować męża :) Prawdziwy mężczyzna na właściwym miejscu :)
ReplyDeleteJeszcze raz gratuluję!!!
Aż nie wiem co napisać...jesteście super-dzielni. Obytroje;))
ReplyDelete