Thursday 24 May 2012

Jak to było - cz. 1

Środek nocy idealny na pisanie! Szczególnie z naszym nowym członkiem rodziny nagle nie ma znaczenia kiedy dzień a kiedy noc:) W nocy to w ogóle najfajniej poprzeszkadzać sobie rodzicom:)

Będzie dużo  i bardzo chaotycznie pewnie, dopóki mam wszystko na świeżo jeszcze, powrócę do porodu i naszej wielkiej 'przygody' z Zosią. Chcę dużo spisywać aby po latach mieć do czego wracać.

Podobało mi się jak EMMA z "Dzidziusiowo" pisała u siebie w różnych częściach i sobie pożyczę od niej pomysł bo myślę, że będzie łatwiej.

Poród moimi oczami - chaotycznie

Myślę, że przede wszystkim masaż szyjki naprawde zdziałał cuda i to on rozpoczął w sobotę skurcze. Ale, że cały czas czułam dyskomfort w ostatnich dniach to wiele sobie z tego nie robiłam. W dzien kiedy juz mialam skurcze wybralismy sie jeszcze do centrum miasteczka zeby oglądać festiwal lokalny jaki tu organizuje sie co roku - nie chcieliśmy przegapić. Jakoś tak coraz mocniej bolało wiec wczesniej wrócilismy do domu i w sumie od wieczora tego dnia zaczęliśmy odliczać skurcze i odstepy miedzy nimi. Ale gdy prawdziwy ból uderzył wiedziałam, że to jest to! Piłka jest cudowna, duzo ulgi przynoszą też prysznice ciepłe w same plecy. Niestety okazało się, że miałam bóle krzyzowe których sie najabrdziej bałam i całośc jakos tak zaogniła się w rejonie kości ogonowej i pleców, z przodu nie czułam zadnego bólu za to z tyłu tragedia. Tego wieczoru/nocy (sobota 19.05.12) zaliczyliśmy dwie wyprawy do szpitala. Za pierwszym razem polożna zbadała rozwarcie - było tylko 3cm wiec odesłala spowrotem do domu, za drugim było 4cm wiec zostaliśmy. No i co sie okazało? Okazało się, ze dostalam sale moich marzeń która wczesniej na youtubie oglądałam i do której link w poprzednich postach zostawiłam. Super warunki: wygodne łóżko, piłka, lina do trzymania, basen i wiele innych "atrakcji". Mąż dzielnie się trzymał, dwa razy do szpitala wiózł - pamiętam że jak skręcał na rondach a mnie już tak skurcze brały to ściskałam go za ramie - a on biedny nawet nie miał jak biegi zmieniać.
Sala była naprawde relaksująca - przyćmione światło, spokój i cisza, dostałam gas&air (naprawdę działa!) i zaczęłam rechotać jak żaba ze śmiechu. Bólu to komplentie nie odejmuje, ale sprawia ze człowiek przenosi się w inny wymiar i ma już wszystko gdzieś więc lepiej znosi skurcze. Mam z tego etapu zdjęcia i filmiki jak odpływam albo jak się smieję bez powodu. Troche jak po pijanemu. Oczywiście mąż tez się przyssał zeby sprawdzić jak to działa a jak mi skurcz przyszedł to na niego krzyczałam dlaczego się ze mnie śmieje! (:D). Wtedy było jescze dobrze, dostałam tez zastrzyk z czyms tam na ból i dwie godzinki zeszły sobie, nastepnie wyprobowywaliśmy również basen i różne pozycje w basenie przez pare godzin. Przy kolejnych badaniach niestety okazywało się ze postępy były małe a ból coraz gorszy no i czas leciał. Już w niedziele w południe jakos tak okazało się ze wciąż tylko 6cm, przebite zostały mi wody płodowe no i sie dopiero prawdziwy ból zaczął. Pływałam cały czas w basenie, miałam podłączenie do gazu cały czas ale juz kompletnie ból nabrał takiego wymiaru ze nie potrafiłam sobie poradzić. Niestety, mysle ze ułożenie dziecka - plecki do moich pleców i typ porodu jaki miałam jakoś tak był przyczyną tego ze nie było siły aby wytrzymać to co czułam. Duzo tych momentów niedzielnych w ogóle nie pamietam, mam po prostu czarne dziury. Mąż był niewiarygodny, dopóki sobie radziłam w basenie wspierał mnie i motywował gdy prosiłam. Gdy juz było za dużo był po prostu przy mnie i nic nie mówił bo chciałam mieć ciszę. GDy już sobie fizycznie przestałam radzić i odpłynęłam naciskał na to abym dostała epidural (nie mam pojęcia jak to się nazywa w Polsce - znieczulenie w kręgosłup?). Ponoć krzyczałam, że ten ból jest niehumanitarny. Sala na której rodziłam była w innym skrzydle oddziału więc zostałam natychmiast przeniesiona do zwykłego oddziału porodowego gdzie już byli anestezjolodzy no i niestety bardziej szpitalne klimaty typu kroplówki, łóżka porodowe, aparatura specjalistyczna i tego typu przyjemności. Wiem ze na tym etapie prawie bym skręciła kręgi w plecach męża próbująć sie na nim zawieszać w szczytach bólu, biedaczek. Błagałam ponoc o anestezjologa który akurat był przy cesarce wiec chwile musielismy odczekac. No nie będę spisywać wszystkich szczegółów dotyczących bólu itd bo myślę, że sama sobie tym zaszkodzę (jeżeli będziemy myśleć o drugim dzidziusiu) i przestrasze wszystkie przyszłe rodzące. W każdym razie mój długo wyczekany i wyteskniony anestezjolog pojawił się, dał znieczulenie i poczułam dopiero ulge, poczułam znów, że żyje i że już nie mam ochoty wyskakiwać przez okno. Na cześć tego cudnego uczucia oświadczyłam się ponoc panu anestezjologowi:D o czym jak się okazało położne potem się dowiedziały i śmiały się. To już był jakoś niedzielny wieczór - 24h po pierwszych mocnych skurczach. Czułam się już tak wymęczona, podłąćzona do całej tej aparatury, spocona i przede wszystkim głodna (nie pozwolili jeść w razie cesarki) a na dodatek wciąż tylko 6cm! Udało mi się wtedy nawet pospac troche i mężowi troszkę przy mnie sie zrelaksować. GDy już miała byc podjęta decyzja o cesarce krótko przed północą, lekarka stwierdziła, że jescze będą podawać mi hormony z nadzieją ze może jednak się uda doprowadzić do 10 cm. Po iluś tam porcjach kroplówki i godzinach leżenia w końcu udało się! I nagle w poniedziałek w nocy/nad ranem dowiedziłam się że mam zacząć przeć! Wizja urodzenia Zosi wtedy już byłą dla mnie tak odległa... sądziłam że już na zawsze będę tak leżeć ze skurczami i nigdy już się ta męczarnia nie skończy. Dlatego wiadomość o tym żę mam zacząć przec była tak surrealistyczna. Pamiętam że krzyczałam ze nie dam rady i ze sie boje. Miałam znieczulenie o tyle że nie czułąm już bólu przy skurczach ale czułam że nadchodzą i wiedziałąm keidy przeć. Natomiast przy samym parciu ból i czucie powróciło więc było znów 'na żywca', no i muszę powiedzieć ze wychodzenie dziecka boli jak cholera! Do tego stopnia, że znów nic nie pamiętam ,czarna dziura po prostu. Godzina parcia przerodziła się dla mnie w minute jakiś tam wspomnień. Dopiero pamiętam moment gdy ktoś krzyczał że mam otworzyć oczy bo zaraz ujrzę dziecko i gdy mąż krzyczał, że już położne szykują już wszystko na wyjście małej. No i wyszła a raczej wyskoczyła i był to absolutnie najpiękniejszy moment gdy położyli mi ją na piersiach od razu a ja poczułam jej ciepłe ciałko i usłyszeliśmy jak płacze. Była taka idealna, gładziudka i różowa i NASZA. Ten moment dobrze pamiętam, bo krzyczałam że jest taka śliczna i cała trzęsłam się od płaczu. Mogłam na nią patrzeć i głaskać i przytulać do swojego ciała jak długo chciałam. Mąż przeciął pępowinę, zrobiliśmy honorowe zdjęcia położnym w pokoju i nam samym. Dostaliśmy mnóstwo czasu aby nacieszyć się sobą, nikt mi jej nie dotykał ani nie odbierał od ciała, po prostu mogliśmy się razem poznać i poczuć. Dopiero po jakimś czasie zostałam wzięta do sali operacyjnej do pozszywania (nie będę już rozpisywac się ale 'trochę' mnie rozerwało podczas parcia) a mąż został aby popatrzeć jak mała jest ważona i sprawdzana. Ponoć godzine to wszystko trwało, ja znów odpłynęłam i myślałam ze góra 20min mnie nie było. Dostałam piękne znieczulenie, nic nie czułam od pasa w dół więc miałam szansę w końcu się zrelaksować przy zabiegu. Po przewiezieniu spowrotem do sali z mężem i Zosią mieliśmy okazję znów w trójkę spędzic pare chwil, popstrykać fotki małej, mogłam też zjeść pierwszy posiłek malutki w końcu. Położne również zadbały o kontakt skóra do skóry, przystawiły mi małą od razu do piersi, na pierwszy posiłek. Po wszystkim gdy poniedizałkowy ranek witał nas za oknem, mąż pojechał do domku a ja z maleństwem zostałam przetransportowana do sali poporodowej gdzie już naprawdę mogłam odsapnąć i przysnąć na chwilkę. Zosia była caaaały czas przy mnie, nikt nie miał prawa mi jej odstawić od łóżka, cały czas widziałam jak sobie w łóżeczku śpi i posapuje. Z całej tej adrenaliny i tych emocji oczywiście nie było mowy o śnie, zwłaszcza że cały szpitał budził się włąsnie do życia. Spędziłam więc kilka cudownych godzin wpatrują się w Zosię i pstrykając jak głupia setki fotek:).


 Oczami męża/o roli męża

Dużo rozmawialiśmy oczywiście o tym jak było i jak on się czuł podczas tych wszystkich godziń więc wiem mniej więcej co się działo w momentach gdy ja odpływałam i jak on sobie ze wszystkim radził. Wiem, że bez niego nie miałabym nawet odwagi przejsc przez pierwszych pare godzin nie mówiąc o reszcie. Był absolutnym bohaterem jak dla mnie. Robił krok w krok wszystko o co go prosiłam bez nawet pytania. Gdy chciałam aby do mnie mówił i trzymał za rękę wiedział dokładnie keidy nadejdzie skurcz i keidy chwycić i jak chwycić i kiedy podać gaz abym nie przeoczyła tego dobrego momentu. Gdy chciałam aby się oddalił i dał mi troche przestrzeni robił dokładnie to, nie pytając się o nic. Potrafił jednocześnie być przy mnie ale stawać się niewidzialnym gdy tylko tego chciałam. Wiem ze to dziwne, ale każdy radzi sobei z bólem inaczej. Ja chciałam w pewnym momencie zamknąć się na świat i nie słyszeć zadnych głosów obok. Gdy już naprawdę myślałam że otworze i wyskocze przez okno, zajął się tym aby przynieść mi ulgę i sprawił że dostałam znieczulenie. Nie brzydził się żadnego widoku, pomagał w toalecie, pomagał na początku gdy krwawiłam i nie dałam rady sama sie rozebrać, rozbierał do prysznica, rozbierał w szpitalu do zobaczył dosłownie wszystko i jeszcze na końcu z ciekawości gdy już parłam stał przy moich nogach i wszystko obserwował! Był niesamowity, w ogole tego nie da się opisać, jak mocno urósł w moich oczach. Chocby przez fakt, że był non stop przy mnie - tyle godzin. Dla mnie fizycznie wyczerpujących dla niego i fizycznie (bo przecież go gniotłam, ściskałam, wbijałam paznokcie i uwieszałam się na nim!) i psychicznie. Wiem ze psychiznie bardziej, tyle godzin, tyle niewiadomych, baliśmy sie o dzidziusia, Zosi pare razy serduszko jakos skoczyło dziwnie i ja np wielu tych rzeczy nie wiedziałam bo odpływałam ale on widział i słyszał każdy szczegół. Stał się po prostu głową rodziny i wiem, żę walczyłby o nas jak lew gdy trzeba by było podjąć różne decyzje. I ani razu przy mnie nie pokazał jak bardzo się o nas bał i jak ciężo mu było zachować pogodną twarz. Myślę ze wszystko byłoby inaczej gdyby nie taki niefortunnie ciężki poród. Ale widząc jak mocno mogłam na nim oprzeć się w tych chwilach czuję teraz bezgraniczną ufność w niego i bezgraniczny szacunek.

26 comments:

  1. Aż się popłakałam:* Wspaniale sobie poradziłaś a Twój mąż to prawdziwy bohater:) Gratuluje córeczki:)

    ReplyDelete
  2. Popłakałam się:) Ale nie czytając część pierwszą tylko drugą-o mężu. Na prawdę cudownie się spisał,miałaś w nim mega oparcie, na pewno Was to jeszcze bardziej zbliżyło i na pewno On na Ciebie też będzie już zawsze patrzył jak na bohaterkę - tyle trudu i bólu kosztowało wydanie na świat tej cudnej istotki, ale o bólu kobiety szybko zapominają na szczęście. Super sobie oboje poradziliście, ostatnie słowa posta znowu chwyciły za serce:) Co do skurczy ja też nie miałam tych normalnych z przodu/ z brzucha, tylko krzyzowe, koszmar-myślałam że za przeproszeniem wysr... dziecko, w końcu skończyło się cesarką przez brak postępu porodu(przy 9cm rozwarcia)... Ehh super, że już jestescie razem kochana, życzę dużo miłości i cieszcie się urokami macierzyństwa:) Buziaki :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję mandarynkowa mamo, widzę ze podobne mamy przeżycia, tez prawdopodobnie gdyby nie upór lekarki byłaby cesarka. Pozdrawiam serdecznie!

      Delete
  3. Aaa i jeszcze dodam, że dziękuję, że dzielisz się z nami na blogu tymi wszystkimi chwilami ni jeszcze raz szacun za całokształt :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. :) to miłe słowa dziękuję. Piszę dla siebie i taki był cel tego bloga ale z czasem juz zżyłam się rowniez i z naszą blogową 'rodziną'

      Delete
  4. Ja też się popłakałam :) Dziś 11(!!!) dni do "godziny zero" i nie możemy się już doczekać. Twój wpis, mimo nazwijmy to ciężkich przeżyć, jest bardzo optymistyczny i ciepły i podziwiam Cię za odwagę i siłę!! Każda kobieta, która przechodzi przez poród jest bohaterką. I nie ważne czy to cesarka, czy naturalnie... Nosi taką małą istotkę w sobie... A potem musi ją wydać na świat! Jesteś Super! :***
    Mocno Was ściskam :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzięki Marta! Wielki dzien zbliza sie dla Ciebei wielkimi krokami juz niedlugo bedziesz swoją pocieche tuliła w ramionach.

      Delete
  5. Poplakalam sie, wspomnienia jak bumerang wrocily, moj porod byl podobny tylko u nas zakonczyl sie cesarka, rowniez mieszkamy w Uk. Caluje mocno i sciskam dzielnych rodzicow:*

    ReplyDelete
  6. Ech, i ja się poryczałam - przy czytaniu o porodzie oczami męża :) Ech, mimo tych wszystkich okropności wspólny poród niesamowicie zbliża... tak mi się wydaje.
    Im bliżej porodu, tym bardziej przerażona jestem... ale dam radę, kto jak nie ja ;)

    Aaa i zazdroszczę tych warunków w szpitalu... u nas ani nie ma znieczulenia zewnątrzoponowego, ani tylu przyrządów... no i wszystko jednak zatrzymało się mniej więcej w czasach PRL :/

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jasne ze dasz rade, plus kazdy ma zupełnie inny prog bólu, inny poród i inny scenariusz. Ale finał jest tego warty!

      Delete
  7. Ja na razie na najbliższe lata porodu nie planuję ale chyba wolałabym mieć w takiej chwili przy sobie Mamę

    ReplyDelete
  8. Dzielni rodzice, wzruszyłam się jak nic, oczy mokre od łez, a dodam, że siedzę w pracy:) Brawo i gratulacje dla Ciebie, bo byłaś naprawdę dzielna i dla męża za takie wsparcie jakim był dla Ciebie. Zosia ma wspaniałych rodziców!

    ReplyDelete
  9. Mimo bólu, to są najpiększniejsze chwile każdej mamy. Teraz są to najpiękniejsze wspomnienia. Jestem mam dwóch dziewczynek;-)
    pozdrawiam

    ReplyDelete
  10. Witamy w gronie dumnych MAM :)

    ReplyDelete
  11. Gratulacje:) Twoja córeczka jest 1 dzień starsza od mojej. Moja Natalia przyszła na świat 22.05.2012 o 11:40:):)

    ReplyDelete
  12. Jeszcze raz wielkie gratulacje, Mamusiu :)

    ReplyDelete
  13. Ciężko mi poradzić coś co się tyczy ssania po zabiegu podcięcia wędzidełka - jeszcze nie zgłębiałam tego tematu. Jak chcesz utrzymać laktację a maleńka nie ssie z jakiegoś powodu to ściągaj mleko do opróżnienia i karm lub zamrażaj. Nie wiem jak będzie z ssaniem później ale jeżeli chcesz to wejź na bloga: http://witaaminkaa.blox.pl/html - Kasia swojego syna karmiła mlekiem z butelki tylko więc się zna na nawałach i walce z nimi jeżeli karmisz ściąganym mlekiem swoim :D i jestem pewna że coś doradzi ! Dziecko sobie samo ureguluje ilość jeżeli będzie mogło / umiało ssać. Nawał może wracać nawet jeżeli mama karmi bez problemów. Nie wiem czy o taką pomoc Ci chodziło - w razie czego polecam się do dalszych zapytań i będę drążyć temat L)

    ReplyDelete
  14. Przeczytalam juz kilka dni temu ten post...dwa razy probowalam skomentowac i za kazdym Mikolajek sie budzil :)
    Wzruszajacy, pelen bolu ale i szczescia opis... az wrocilam myslami do tamtego dnia.
    J. tez zadziwil mnie swoim zachowaniem- byl cholernie dzielny, bez Niego nie bylabym chyba wstanie przejsc przez to wszystko.
    Buzka

    ReplyDelete
  15. Ryczałam jak bóbr :')))))

    ReplyDelete
  16. Poryczałam się na maksa.

    Przypomniały mi się słowa anastezjolog gdy zapytała czy chcę zzo... powiedziała nie wiem a ona na to: "Jak Pani chce, przy 6cm wszystkie krzyczą że chcą"

    Gratulacje i dla Ciebie i dla Taty :)

    ReplyDelete
  17. This comment has been removed by the author.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Musiałam przeczytać to raz jeszcze :)
      Emocje niesamowite :))

      Delete
    2. miło ze tak pozytywne emocje wywołałam;)

      Delete
  18. Pogratulować męża :) Prawdziwy mężczyzna na właściwym miejscu :)
    Jeszcze raz gratuluję!!!

    ReplyDelete
  19. Aż nie wiem co napisać...jesteście super-dzielni. Obytroje;))

    ReplyDelete