Wednesday 30 January 2013

Gdyby....


Tak sobie dziś stałam w kuchni przygotowując kolację i zastanawiałam się czy tak by wyglądało moje życie gdyby...
gdybym nie spotkała mojego męża na studiach, gdyby on np poszedł do liceum a nie technikum i rozpoczął studia rok wcześniej, czy nigdy by nasze drogi się nie zeszły? Czy może spotkalibyśmy się wtedy przypadkiem w tym samym autobusie albo tramwaju, albo wpadli na siebie w sklepie? I gdyby jego nie było, nie miałabym przecież Zosi, jak by nasze życie bez niej wyglądało teraz? Czy może spełniałabym się zawodowo i podróżowała po świecie, czy wychowywała właśnie np trzyletniego synka.

Ja jestem wdzięczna za to co mam, bo jest to najpiękniejszy sen jaki można wyśnić, nawet jeżeli czasem potrzebuję chwili dla siebie, to zawsze z uśmiechem na ustach wracam do domu. Ale jednak lubię się tak pozastanawiać co by było gdyby..?

A z pokrewnych tematów, Zosia raczy mnie kilkaset razy na dzień słowem 'mama'. Z rzadka powie też 'tata' oraz zarzuci całą gamą dada, baba, jaja i wawa.
Migam do Zośki teraz 'jeść', 'piciu', 'spać' i próbujemy 'więcej' i 'dość'. Na słowo jeść już powoli reaguje, i chyba zaczyna też już kumać powoli odpowiadający temu znak. Reaguje intensywnie na to gdy mówię 'piciu' i robu ustka w rulonik gdy pokażę jej kubeczek. Znak dopiero wprowadziłam. Cała reszta dopiero jest świeża i będziemy ćwiczyć. Cudownie się nam dziecko rozwija!


A wtorkowe zajęcia dla maluchów były bardzo ciekawe. Prowadząca pani miała w zanadrzu z kilkanaście piosenek i rymowanek. Do każdej piosenki były osobne akcesoria (grzechotki, tamburynki, pacanki na dłonie, koniki, patyczki do stukania itd). Zosia choć o wiele za mała aby aktywnie uczestniczyć, była zachwycona innymi dziećmi, muzyką i wartką akcją jaka toczyła się przed jej oczami. Nie wiem czy dlatego, czy taki dzień miała ale po południu w ten dzień padła mi na 3 godzinną drzemkę... :)

Monday 28 January 2013

Też tak macie??


Niby nie mogę się po całym dniu doczekać gdy Zośka pójdzie spać i będę miała czas dla siebie i męża, tylko po to by potem wieczorem siedzieć i oglądać te stare i te nowsze filmiki z moim kochanym dzieckiem i się wzruszać.


A dziś spotkanie na szczycie kolejne, czyli trójka mam i trójka dziewczynek w tym samym wieku z Zosią włącznie oczywiście. Krzyku, śmiechu i stukania o stół tyle, że dziwię się, że nas z kawiarni nie wyrzucili. Ale na koniec obsługa odrowadziła nas do drzwi wzrokiem pełnym ulgi...

Jutro nasze pierwsze 'Music bugs' czyli zajęcia muzyczne dla dzieci, zobaczymy jak się bąblowi spodoba.

Sunday 27 January 2013

Żyjemy


Dłuuuużył nam się ten tydzień.
Najpierw mąż chory, lekarz, antybiotyki, łóżko. Potem zaczęło Zośkę łapać, na końcu i mnie nie ominęło. Już pomijając chorobę, gorączkę, smarki i wszędzie porozrzucane chusteczki i lekarstwa, depresyjnie dopiero zaczęło się robić gdy odcięliśmy się od świata. Zero spacerków, zero wyjść w weekend, tylko my, naszych kilka ścian mieszkania i dołująco piękne słońce za oknem. Ach jak nie nie znoszę tak siedzieć na dupsku i nic nie robić.
A ponieważ niwiele się działo, zamieszczę tylko skrót wydarzeń z życia Zośki na zdjęciach













A na końcu moja dumna dłoń prezentuje świeżo nałożony manicure. Koniec gnuśnienia, nadszedł czas odnowy. Mam pare nowiutkich postanowień, troche śpóźniono-noworocznych ale o tym następnym razem. Teraz uciekam oglądać "One born every minute" (wciąż mnie to kręci!) i coś wrzucić na ruszt.

Tuesday 22 January 2013

O usypianiu


Wiem, że temat niejednokrotnie poruszany przez blogujące mamy, ale każda chce wiedzieć jak inne sobie radzą z tym czy innym zagadnieniem.

Ja piszę ku pamięci jeżeli potomstwo nam się kiedykolwiek powiększy.

Pisałam już o otulaczu i o naszych problemach z zasypianiem i spaniem wdzień na początku życia Zosi. Pisałam niejednokrotnie o naszym planie dnia i o ilości drzemek oraz spaniu w nocy. Ale w sumie nie poświęciłam posta na temat usypiania Zosi.
Bo teoretycznie usypiania nie ma... nie ma już gdzieś od jej 2 miesiąca życia. Od kiedy uparłam się usilnie, aby porzucić koszyk mojżesza (zaczęłam w niego wątpić już po paru tygodniach) i ustawić łóżeczko Zosi u nas aby konsekwentnie w nim już ją kłaść do spania. I tak zaczął się długi proces, który do dziś wciąż ewoluuje bo przecież i nasze dziecko ciągle się zmienia. Wtedy w sumie porzuciliśmy usypianie bąbla na rękach czy kolanach i uczyliśmy zasypiania w łóżeczku. Wspaniale nam w tym pomogło otulanie, które szybciej uspakajało małą. Do tego oczywiście długo nierozłączny przyjaciel smoczek.
 Ale od początku uczyliśmy, że zasypia się właśnie w tym jednym miejscu i wcale do tego procesu nie potrzeba nas. Dlatego dłuuugimi tygodniami po nakarmieniu i odłożeniu Zosi do łóżeczka wieczorem po prostu siadaliśmy za jej główką aby nas nie widziała i czekaliśmy aż zaśnie. Co chwile podając smoczek bo były to czasy kiedy smoczek non stop wypadał a dziecko na skutek tego non stop się przebudzało przy usypianiu... i tak siedzieliśmy czasem 30min a czasem i 2 godz, ale nie poddawaliśmy się. Skutek był taki, że po paru tygodniach, gdy wredny smoczek już z buzi nie wypadał co chwilę, mieliśmy luksus odłożenia dziecka do spania, podania smoczka, pieluchy przy twarzyczce (kolejna obowiązkowa rzecz!!) i mogliśmy wyjść i rozkoszować się resztką dnia.
 Z czasem niestety spotkaliśmy się z nowym problemem - wybudzeń w nocy i to częstych. I nie takich kiedy dziecko jest głodne, tylko takich kiedy dziecko chciało aby podać jej smoczka do zaśnięcia.... i znów szybka decyzja i odstawiliśmy smoczka. I o dziwo w ten właśnie wieczór kiedy to mąż kładł spać (zawsze gdy wprowadzaliśmy nowości mąż kładł małą spać - ja bym nerwowo nie wytrzymała takiej presji:D) i położył jak zwykle Zośke spać ale bez uwzględnienia smoczka, mała wtuliła główkę w pieluche i beztrosko zasnęła.
 No i wtedy już było z górki, mniej pobudek w nocy aż zeszły praktycznie do zera, wyspane dziecko, wyspani my. Idąc za ciosem podobny system (wzbogacony tylko o parominutowe wyciszanie) wprowadziłam w dzień i znów wspaniały efekt. Zośka zaczęła sypiać w dzień więcej niz godzinę, uregulowała sobie drzemki i budziła się z uśmiechem. Do dziś stajemy przed różnymi wieczorno/nocnymi problemami. Wyzwaniem był wyjazd na święta, potem mała choroba Zoski, tearz znów kolejna choroba.

Wyznaję zasadę, że w miejscach obcych oraz przy złym samopoczuciu nie patrzymy na sposób uśpienia malej w nocy przy pobudce. Cokolwiek skutkuje to praktykujemy. Ale gdy tylko kryzys zostanie zarzegnany wracamy do starych zasad, nawet kosztem histerii dziecka. Wiem, że to straszne, ale histeria zawsze jest minimalna i w ciągu dnia dwóch wsztyko jest po staremu. Gdbyśmy zmiękli zupełnie, histerii długimi tygodniami nie byłoby końca. A ja lubię patrzeć, gdy mała łapie swojego misia przytulankę, obraca się na boczek, posapuje szczęśliwa i zasypia. I uwielbiam patrzeć jak sobie podróżuje po swoim nocnym królestwie w poszukiwaniu wygodnych pozycji i wtula się w milion kocyków jakie jej wrzuciłam do łóżeczka (tak na wszelki wypadek gdyby te pierwsze trzy się gdzies zapodziały:D).
Ot lubię gdy każdy z nas ma swoje miejsce i budzimy się wyspani.

I nie mam nierealnych wymagań odnośnie zasypiania czy w dzień czy wieczorem. Już od kiedy dziecko nam zrobiło się aktywne i zaczęło się na swój sposób przemieszczać, zrozumieliśmy, że nie będzie jak dawniej gdy w sekunde po nakarmieniu już spało wieczorem. Nieraz odłożona po karmieniu Zosia nasza gada do siebie, śpiewa, bawi się przytulanką. Nie ingerujemy, nie wchodzimy, nie łapiemy i próbujemy na siłę zmusic do zamknięcia oczu. To tak jakby czytającemu przed snem człowiekowi zamknąć książkę i kazać od razu zasnąć.... dlaczego zabraniać mu tego wyciszania przed snem. Nie próbujemy na siłę usypiać, bo to nauczy jej, że jej własny system usypiania się jest zły i że potrzebuje do tego procesu nas i bez nas sobie nie poradzi. I potem prosta droga do dwugodzinnego wieczornego usypiania dziecka, które ma w nosie to, że włąsnie jest 21 i takie maluchy juz dawno powinny słodko chrapać. Nieodmiennie zawsze po parunastu minutach gdy cichutko uchylam drzwi Zosieńka posapuje przez sen aż miło.

A do czytania bajek przed snem już nie mogę się doczekać, ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie ten etap.

Monday 21 January 2013

8 miesięcy


NO i 8 miesięcy stuknęło dzisiaj a mi się wierzyć nie chce jakie duże i pojętne dziecko mamy w domu.

W ostatnich tygodniach Zosia:

  • niezawodnie reaguje na swoje imię i odwraca się w kierunku wołającego
  • obczaiła, że zgrzyt zamka u drzwi oznacza powrót taty do domu i wita go ogromnym uśmiechem
  • wyciąga rączki gdy chce zostać podniesiona lub gdy dana zabawa jej się znudzi i chce coś nowego
  • jest aktywna przez duże 'A', trzymana na kolanach wije się we wszystkich kierunkach, dosłownie wszystkiego w swoim zasięgu musi dotknąć, złapać, pomacać i popróbować
  • podciąga się do stania, ale widać, że nogi jeszcze troszkę galaretkowate
  • z raczkowaniem brak konkretnych postępów, choć przemieszcza się na swój własny sposób po podłodze i zdarza jej się lądować pod stołem
  • gada, gada dużo i głośno i w swoim własnym języku. Jeden dzień wszystko zaczyna się na 'taa', inny dzień wszystko zaczyna się od 'maa' , zależy może która nogą wstanie
  • jest chętna do próbowania nowych potraw, wyciąga ręce do wszystkeigo co my jemy, potrafi pokazać co jej smakuje co nie (przy potrawach na tak słychać dosadne 'mniam mniam mniam')
  • znów nie lubi być osuszana/ubierana po kąpieli wieczornej, lamentowania nie ma końca
  • śpi dłużej rano, a z 3 drzemek zrobiły nam się tylko 2
  • Ach no i wczoraj powitaliśmy 4 ząbka
A tak poza tym, to mąż ma paskudne choróbsko, leży plackiem, kaszle jak gruźlik i zbija potwornie wysoką gorączkę. I dziś dziecko też jakieś nieswoje, śpi cały dzień i jęczy gdy nie śpi... chyba ją też złapało:( Ach mam już dosyć tego pechowego stycznia. Cicho mam nadzieję, że to tylko gorączka z powodu czwartego ząbka, no ale niby już wyszedł, więc możliwe zeby gorączkowała po fakcie? 

Saturday 19 January 2013

Otulanie niemowlaka - przespane noce i mniej płaczu


Kto czyta na pewno niejednokrotnie zetknął się u mnie na blogu z terminem kocyka-otulacza.
Już od trzeciego tygodnia życia Zośka w nim spała, we wczesnych blogowych wpisach również króluje w otulaczku : KLIK. Chciałam od dłuższego czasu napisać tą notkę, bo nam poniekąd dotychczas otulanie Zośki do snu ratowało życie, więc chcę się dzielić ze światem tym cudownym sposobem.

A tak na serio to co to jest, skąd się u nas wzięło i jak się sprawdziło.

Nie będę pisać postów naukowych choć troszkę na ten temat poczytałam, zainteresowanych odsyłam do Wikipedii. Generalnie idea otulania noworodków sięga zamierzchłych czasów, kiedy to dzieciaczki owijane były w kilka warstw kocyków, ciasno związywane (zwykle jakimiś sznurkami) aby w takim tobołku/beciku sobie smacznie spać. Ma to odniesienie do środowiska w którym spędziły 9 miesięcy - brzuszka matki, w którym zwłaszcza w ostatnim etapie ciąży miejsca było niewiele a dziecko otulone było ciasno pęcherzem płodowym. Noworodek, który nie ma jeszcze zupełnie kontroli nad swoimi kończynami, przychodząc na zupełnie nowy nieznany mu świat, pełen dziwnych odgłosów i świateł, kojarzy ciasność owijania jako coś znajomego i uspakajającego. (podobnie jak odruch ssania)
Wiele kultur od pokoleń praktykowało taką formę usypiania dzieci a i ostatnio ciasne owijanie wróciło do łask w krajach rozwiniętych.
Obecnie można kupić na rynku różnego rodzaju cudaśne kocyki, dzięki czemu owijanie nie jest skomplikowane i nie zajmuje wiele czasu. Tradycyjne owijanie cieńkim kocykiem według mnie sprawdza się tylko w pierwszych dwóch trzech tygodniach, później człowiek musi się nieźle namęczyć tylko po to by chwile potem gwałtowne ruchy rączek rozwiazały misterne wiązania:).

Myśmy otulali Zosię w dokładnie ten kocyk:



Potem zakupiliśmy dodatkowe wersje kolorystyczne. Kocyki te ( jak i wiele pokrewnych produktów innych firm) można zakupić w rozmiarach odpowiadających miesiącom życia dziecka, czyli 0-3,  3-6, 6-9 bądź kupić taki który odpowiada wadze dziecka. Tu sposób zawinięcia:




Kocyk taki kupiłam zupełnie przypadkiem i nie mogę nadziwić się, że taki dobry był to wybór. Jako zupełnie zielona przyszła mama, próbowałam ogarnąć spis rzeczy do szpitala i w oko wpadł mi 'swaddle blanket' (w angielskim rozumieniu coś w stylu cieńkiego kocyka). I zamiast po prostu zadowolić się dużą ilością cieńkich milutkich kocyków jakie mama mi wysłała, wzięłam sobie pojęcie 'swaddle' - otulania bardzo do serca i zakupiłam na ebayu właśnie takie cudo jak powyżej.

W szpitalu jeszcze będąc położne sprawie owinęły pare razy Zosię w tradycyjne "dziurkowane" kocyki ( maj - ciepło wtedy było) i myśmy również starali się ten sposób skopiować w domu. Szybko jednak okazało się, że malutkie rączki łatwo się z tego wyplątują a upał zmusił nas do kładzenia Zosi spać tylko w samych bodziakach. Problem zaczał się w jej 3 tygodniu życia, kiedy nagle usypianie małej stało się nie lada wyzwaniem a smoczek nie zawsze wystarczał. Wtedy pierwszy raz użyłam Swaddle Me kocyka i został z nami do dzisiaj.
Tylko, żeby nie było - kocyk nie zrobi wszystkiego za nas i nie sprawi, że nagle dziecko samo nauczy się spać. Usypiać dalej trzeba było, ale Zośka przestała się tak szybciutko wybudzać. Jak wiadomo odruch moro jest bardzo silny u tak malutkich dzieci, niemowlaki nieraz wybudzają się przez własne rączki/nóżki - otulanie temu zapobiega. Przebodźcowane maluchy, zwykle w panice machające gwałtownie kończynami o wiele szybciej uspokoją się gdy będą otulone. Dzieciaczki, które może włąsnie uczą się przewracać na brzuszek ale nie lubią na nim spać nie będą się w nocy wybudzać, bo otulone będą słodko spały na pleckach. Niemowlęta śpiące ze smoczkiem nie będą smoczka z buzi wyciągać i wybudzać się przed zaśnięciem.
Nigdy nie uważałam, że ciasne otulanie może ograniczać nasze dziecko. Przy każdym razie gdy kładliśmy Zosię na drzemki i jako jeden z drzemkowych rytuałów służyło nam owijanie kocykiem widzieliśmy wręcz wdzięczność w jej oczach. Nigdy nam się nie wyrywała ani nie popłakiwała. Otulona ucałowana w czółko zasypiała sobie smacznie i potrafiła już w wieku 4 miesięcy przejść w następny cykl snu, czyli spać dłużej niż przysłowiowe 40min w dzień i przesypiać dosłownie juz całe nocki. Widzieliśmy jak bardzo lubi spać w swoim ciasnym kokonie.

Z naukowych faktów nowoczesne badania potwierdzają zależność między zmniejszonym ryzykiem śmierci łóżeczkowej a otulaniem (dziecko śpi na pleckach, dziecko nie ma jak rączkami wepchnąć sobie np kocyka do buzi itd), obalają również mit o tym, że dzieci otulane do snu później rozwijają się fizycznie od reszty rówieśników. Uwaga rodziców powinna być natomaist przykłuta do faktu, że niewłaściwe otulanie (zbyt ciasne otulanie nóżek i niepotrzebne ich prostowanie) może zakończyć się dysplazją bioderek, ale o tym można poczytać sobie już w wybranych źródłach.

Powyższy post pisałam ponad miesiąc temu, dopiero teraz publikuję. Wtedy jeszcze używaliśmy naszego otulacza na drzemki, ale już nie w nocy. Pamiętam, że gdzieś około 5 miesiąca życia Zośki, wiele czytałam na temat otulania dzieci do snu i zauważyłam, że większość rodziców radziła zaprzestania tego 'przyzwyczajenia' im szybciej się da - około 3 miesiąca życia dziecka, gdy odruch moro słabnie. Większość z nich bała się, że przyzwyczajenie to ciężko będzie przełamać oraz spowolnionego PONOĆ rozwoju fizycznego dziecka. Podobne to troszke do karmienia piersią. Jeżeli dziecku z tym dobrze, rodzicom dobrze, to dlaczego przestawać? Myśmy nie przestali, ja stwierdziłam, że dziecko samo nam da znać, kiedy potrafi już spać bez swojego kocyka i zamawiałam coraz to większe rozmiary otulacza. I tak w grudniu odzwyczaiłyśmy się same od otulania w nocy a od dwóch tygodni śpi swobodnie też już podczas drzemek. Bez płaczu, bez krzyku, bez tragedii.... po prostu naturalnie i pięknie.

Polecam!





Mniam mniam!!


BLW nie idzie w las, wczoraj dostałam poza już dlugo trwającymi głośnymi odgłosami aprobaty podczas jedzenia pierwsze 'mniam mniam'. Chyba jednak mięsożerne dziecko mamy...



Gnat z kurczaka oczywiście "schowany został na potem" :))))

Friday 18 January 2013

Miło


U nas czas pędzi, tyle planów na posty a nieliczne tylko realizowane.

Chciałam dziś tylko krótko podziękować za tak miły odzew pod postem dotyczącym końca mojej laktacji. Bardzo mnie to wzruszyło, że aż tyle miłych słów przeczytałam pod swoim adresem oraz Mandarynkowej Mamy, z która dzieliłyśmy podobne przywiązanie do laktatora.

Chętnie w przyszłości pomogę jakiejkolwiek mamie, która podobne problemy z karmieniem maluszka będzie miała (ja troszkę szukałam poomacku jakiś informacji w internecie i szczerze to tylko ociupinkę znalazłam artykułów dla matek karmiących mlekiem z piersi ale przy pomocy laktatora).

I chcę też napisać, że wcale nie czułam żalu z powodu końca laktacji ponieważ nie chcę podawać mleka sztucznego, tylko po prostu dlatego, że jest to jednak jakiś taki już zupełnie końcowy okres związany z ciążą i połogiem i oznacza dla mojego ciała całkowite dojście do stanu przedciążowego, a ja sentymentalna jestem i zawsze KONIEC czegokolwiek mnie smuci. Natomiast ja osobiście uważam, że niezestresowana mama to szczęśliwsza i bardziej siebie pewna mama a co za tym idzie radośniejszy maluszek, dlatego jeżeli z różnych względów dane było jakiejkolwiek mamie karmić mlekiem sztucznym od początku (stałe leki, choroba, brak pokarmu, wszelakie trudności czy po prostu świadomy wybór) to ja i tak chylę przed nimi czoło bo wiem jakim wielkim wyzwaniem jest macierzyństwo.

Miłego dnia dla wszystkich!


Thursday 17 January 2013

A jak to u nas wygląda


Ćwiczę uparcie jak zakręcona PAPA i BRAWO z Zośką. Kazda radosna chwila zostaje powodem do bicia brawo a każde wyjście z pokoju obfituje w 'papa'. To drugie całkiem całkiem wychodzi naszemu dziecku, oczywiscie nie wtedy gdy ja macham, tylko gdzieś pomiędzy jedną a drugą łyżeczką jedzonka w buzi podczas karmienia. Dalej nie wiem czy ma to oznaczać 'daj se mama już spokój z tym karmieniem' czy może 'mmm ale wyśmienite, ale idz już dam sobie sama rade'. Brawo za to występuje u nas w wersji bicia się rączkami po klacie i wystawiania uzębienia do wszystkich. Radość przy tym jakże ogromna. Synchronizacja rączka o rączkę zupełnie nam nie wychodzi. Jednak satysfakcja dla mnie nadeszła ostatnio wielka gdy Zośka wielce skupiona wyrzekła pierwsze bardzo wyraźne 'ma-ma'. I to nie takie towarzyszące lamentowi i żeleniu się. Była w całkiem o dziwo dobrym nastroju wymawiając te słowo. Fakt faktem ze kierowała je w skupieniu do trzymanej przed sobą książeczki, nie mniej jednak duma moja ogromna.

Zmienił nam się też zupełnie plan dnia w porównaniu do zeszłego miesiąca. Teraz budzi nam się dziecko ok 7:30, ale jak damy smoczka to jeszcze poleży spokojnie i zajmie się sobą z godzinkę więc spimy dalej. Potem śniadanie ok 8:30 - 9, drzemka od 10-11:15, mleczko i potem obiadek ok 1-2 godziny. O 2 kolejna drzemka zwykle dwugodzinna, a potem to juz tylko zabawa, kaszka na kolacje, kąpiel, butelka i zwykle o 7 dziecko juz smacznie śpi. Potem jeszcze ok 5 poranne mleczko. Plan jak dla mnie wyśmienity, w końcu mamy szansę na dłużej niż godzinke wychodzić z domu i dłużej mamy na zabawę. Za to karmienie zajmuje dużą część dnia bo przebierania i gmerania paluchami w jedzeniu nie ma końca. Ciekawe co następne tygodnie przyniosą w naszym planie dnia.


Wednesday 16 January 2013

Menu kolacyjne


Dziś na kolację prawie rozgotowany makaron (dla malutkich dziąsełek i ząbeczków) i zółtko. Makaron super do zabawy i rozrzucania, żółtko za to zdobyło uznanie dziecka i ładnie zostało pomemłane i połknięte. Do tego oczywiście tradycyjna kolacyjna kaszka z gruszką, bo czymś żołądek zapełnić trzeba.




Koniec mlecznej wędrówki


Z dniem wczorajszym oficjalnie kurek mleka został zakręcony, wycisnęłam ostatnich pare kropel i ze smutkiem obwieszczam, że to koniec karmienia:/  takie mieszane uczucia mam, niby wiedziałam, że dzień ten zbliża się nieubłaganie bo już od dłuższego czasu starczało tylko na część karmień w dzień a reszte mieszałam z mm, ale jednak, jakaś kolejna nitka zostaje przecięta.
Cieszę się, że w najtrudniejszych chwilach karmienia piersią na początku się nie poddałam i zdecydowałam się dostarczać Zosi to co najlepsze choć nie bezpośrednio ze źródła.
Nie będzie brakowało mi okropnej, zimnej pompki, zrywania się rano z cieknącymi piersiami ani ciągnięcia ze sobą wszędzie laktatora. Ale będzie brakowało mi świadomości, że dziecko dostaje to co najlepsze.


Tuesday 15 January 2013

Kartki





Produkcja kartek ruszyła, dzień babci i dziadka za pasem.
W tym roku wysyłamy 4 karty - 3 dla babci ( w tym jedna prababcia) i jedna dla dziadka.
Ja dopisałam się do kartki dla prababci również jako jej 'pierwsza w kolejności' wnuczka. Karty całkowicie 'hand made', nie ma sie co chwalić, bo talentu brakuje, ale efekt miał przypominać twórczość radosną 7 miesięcznego dziecka i myślę, że dosyć dobrze się w tą konwencję wpasował. Zośka dzielnie mi towarzyszyła i odcisnęła ładnie podobizny swoich słodkich kończyn. Efekt całkiem niezły, skromny ale na pewno zostanie doceniony przez rodzinę. Dziś kartki posłałyśmy, mam nadzieję, że do poniedziałku dojdą.

Monday 14 January 2013

O guście się nie dyskutuje


Niby w tym wieku nie można jeszcze mówić o byciu wybrednym w stosunku do jedzenia, widzę jednak przejaw sympatii Zośki do określonych produktów i niechęć do innych.
Większość papek już jest 'be' i czasem próbując zachęcić dziecko do zjedzenia kolejnej łyżeczki obiadku słyszę przeciągłe 'nieeeeeeee' wypowiadane z ogromną irytacją i rozżaleniem. NO OK. Wybór mój padł na BLW, o której metodzie już dawno wiele czytałam, ale z pewnych powodów czekałam z jej wprowadzeniem aż Zośka będzie gotowa. Zielone światełko się zapaliło ostatnio, niechęć do papek i łyżeczki wzrosła i tak powstał nasz obiadowy rytuał. Zabawa otóż polega na ćwiczeniu chwytu pensetowego na różnych umieszczonych przed Zośką warzywach/owocach, lizaniu, podgryzaniu i memłaniu a na końcu upuszczaniu obmemłanego jedzenia na podłogę ku wielkiej uciesze rzucającego. 
W brzuszku ląduje niewiele, smaki za to są albo aprobowane wielkim 'mmmmmmmmmm' albo od razu znienawidzone i wówczas lądują na ziemi z jeszcze wielkim impetem. Do tego ja też siadam z dzieckiem przy stole i razem z nią jem swój obiad, na wszelki wypadek złożony głownie z gotowanych rzeczy - gdyby może dziecko zechciało mi sięgnąć do talerza. Przy tym wysilam się, żeby zobrazować jak gryźć, rzuć i jakie wspaniałe smaki kryją się w tych kolorowych warzywach wykrzywiając w przeróżnych grymasach twarz. 
Dziecko niegłupie, kuma, chwyta, obserwuje co robię i wciąż jeszcze nieśmiało kieruje nowe zabawki w strone buźki. Łaskawie raz na jakiś czas otworzy również usta na zbliżającą się łyżeczkę z obiadkiem (bo coś przecież zjeść trzeba, a mleko też już coraz mniej interesujące jest...). Jedyna jest rzecz, która zawsze trafia w wyrafinowany gust mojego dziecka - wszelkiego rodzaju owoce. Na papki owocowe buźka się prawie nie zamyka i tylko 'mmmmmm' rząda więcej tego niebiańskiego pożywienia. 
Skutek oczywiście jest w obficie usranych pieluchach i ciuchach a nierzadko i ubraniach mamy... Ciekawe jak długo faza na niechęć do obiadków potrwa i kiedy tym bardziej dziecię nauczy się przeżuwać to co odgryzło a nie tylko wypluwać i wywalać język :)

Nasza przygoda z jedzeniem:







A na końcu oblizywania warzywek i zachwytu nad owocowymi puree i tak hitem stał się ogórek kiszony... i bądź tu mądry.

Taka moja Zosia samosia!

Sunday 13 January 2013

Komunikujemy się?


Można by uważać, że początki naszej komunikacji zostały nawiązane...


Lub, że to zupełny przypadek :D

Saturday 12 January 2013

Friday 11 January 2013

Nie do okiełznania


są włosy Zośki, zaczęłam rozmyślać nad maszynką do golenia włosów, bo nie bardzo mam pomysł jak na bierząco pozbywac się kołtunów i magicznie przez noc utapirowanych włosów. Czesanie stało się naszym rannym ryuałem. Najpierw grzebieniem z dodatkiem wody na rozczesanie kołtunów nocnych, potem szczotką dla dzieci zeby włoski stały się delikatne i błyszczące a na koniec spineczka albo opaska, tylko po to by za chwile efekt był identyczny jak przed godziną... eh.

wczorajsze zdjęcie przed śniadaniem

Z drugiej strony patrząc na moje zdjęcia, na których dumnie prezentuję rok życia wcale nie dziwię się po kim ten obfity porost włosów.


Thursday 10 January 2013

Wednesday 9 January 2013

Łańcuszek hiciorów


No może nie żaden łańcuszek, ale podchwyciłam pomysł kilku blogowych mam i też opisuje swoje dotychczasowe macierzyńskie perełki, może wzbogaci to listę wyprawkową jakieś przyszłej mamy.
A lista na pewno wciąż będzie się powiększać w miare wzrostu Bąbla.

CHUSTA - tak jak u zaprzyjaźnionej blogowej mamy, która pisała o tym jak nosidełko uratowało jej życie, mi życie uratowała chusta. Niezaprzeczalnie nie poradziłabym sobie bez niej z ogarnianiem domu, gotowaniem i spacerami w pierwszych miesiącach życia Bąbla. Zośka nie znosiła i do teraz nie przepada za wózkiem, a przy usypaniu w dzień przez długi czas działy się dramaty. W chuście dziecię spało długo i spokojnie dając mi czas na domowe obowiązki i odciążało ręce i kręgosłup

NOSIDEŁKO - jak powyżej, tylko do użycia weszło na stałe gdzieś od 4-5 miesiąca w zastępstwie chusty

OTULACZ - towarzyszył nam do niedawna (dalej przygotowuję post na ten temat), pozwolił naszemu często przebodźcowanemu dziecku od początku szybciej się wyciszać, lepiej usypiać i zdecydowanie spać o wiele dłużej niż bez niego. Nie potrafię się nachwalić jaka to fajna i pożyteczna rzecz, dająca noworodkowi dużo komfortu i poczucia bezpieczeństwa.

TERMOS - na razie życie nam uratował na świątecznym wyjeździe do teściów nie posiadających mikrofalówki (tak, jestem wyrodną matką grzejącą nad ranem/w głębokiej nocy na szybko mleko w mikrofali). Pozwolił na bezpośredni dostęp do przegotwoanej cieplutkiej wody do szybkiego zmieszania z proszkiem mm.

KARUZELA/NIANIA ELEKTRONICZNA - oba urządzenia przez nas uwielbione z prostego powodu - oba wydają z siebie dźwięk fal i innego rodzaju szumy, które Zosia ukochała od samego początku i pomagało jej to zasnąć. Dalej ich używamy ale już bardziej do zagłuszania domowych hałasów.

COMMAND CENTRE - tak nazywamy nasze centrum zarządzania, pisałam o nim TU. Ratuje nam życie w chwilach gdy siedzenie jest be, leżenie jest be, dziecko znudzone albo marudzące. W urządzonku tym stoi sobie mocno podparte, zabawek ma co nie miara na około, zajmie się sobą nawet i na godzinkę a że pozycja stojąca jest w tej chwili na topie to i tym bardziej zabawka atrakcyjna. Jako chodzik używać nie będziemy ale do zabawy naprawdę polecam.

Myślę, że na tą chwilę listę wyczerpałam. Niebawem testować będziemy nowe zabawki otrzymane na święta i na pewno nie omieszkam zamieścić jakąś recenzję.

A Zośka chyba dochodzi do siebie, dziś po przespanym całym dniu nawet się troszkę pobawiła i pobroiła. Tylko jedzenie stoi w miejscu, apetytu nie ma. Zobaczymy co następne dni przyniosą.

Tuesday 8 January 2013

Nieswoja


Z gorączką nieco lepiej, nocki już prawie całe przespane, ale po przebudzeniu moja Zosieńka jakas taka nieswoja, w ogóle się nie uśmiecha jak zawsze, na nic nie ma ochoty, wszystko na nie, troszkę zjadła, dałam jej calpol i po pół godzinie od rannej pobudki znów śpi. Niby my dorośli też tak mamy, poradźcie mamy czy to normalne przy infekcji? Lekarz mówi, że to wirus i po prostu musi organizm sam zwalczyć, uszka i płucka czyste.
Chce już mojego starego szkraba, nawet takiego ruchliwego i nadaktywnego, ale żeby mnie znów witał uśmiechem!

Monday 7 January 2013

Choroby cd


Gorączka wczoraj po południu wzrosła do 39.9stopni, bidulka przelatywała nam dosłownie przez ręce, jedyna dobra pozycja na rękach wtulona w nas. Wymiotowała jeszcze pare razy po południu i w nocy z gorączki. Przeraziłam się nieźle i wzięliśmy ją z mężem na ostry dyżur do pobliskiego szpitala. Zosia została przebadana i w sumie poza gorączką która powodowała wymioty, osłabieniem i brakiem apetytu wszystko inne ok. Akurat chwile wcześniej podaliśmy jej paracetamol dla dzieci, więc w szpitalu już w lepszej kondycji uśmiechała się nawet do pielęgniarki i gadała w swoim języku. Popłakała się strasznie przy badaniu, ale w drodze spowrotem od razu zasnęła. Zapewne podchwyciła jakiegos paskudnego wirusa w Polsce i teraz wychodzi. W nocy nie było tragicznie choć budziła się regularnie co pare godzin, leki na zbicie gorączki przytulanie i pojenie troszkę mleczkiem pomagało na kolejnych pare godzin spokojnego snu. Teraz znów od dwóch godzin śpi, a za godzinkę mamy wizytę u lokalnego lekarza.
W życiu się o nikogo tak mocno nie martwiłam jak teraz o naszego małego bąbla.

Wczorajsze przytulanie do wszsytkiego i wszystkich

Sunday 6 January 2013

O zgrozo


Nie umiem sie odnalezc w starej rzeczywistosci. Niby tyle do roboty, a jakos do niczego czlowieka nie ciagnie. Zoska tez nie potrafi sie odnalezc, brakuje jej towarzystwa i zabawiania rodziny, poplakuje gdy od niej odchodzimy, nie do konca wie jak samodzielnie sie bawic. Nie dziwie jej sie.
A dzis najadlam sie o nasze dziecko strachu. Mala dluzej niz zwykle pospala, a gdy do niej poszlam rano, to byla jakas nie swoja, przelatywala mi przez rece, slabiuska i marudzaca. Ledwo ja wzielam w ramiona a ta wtulila sie i zasnela. Czulam ze jest rozpalona, a niedlugo pozniej cale ranne mleczko zwrocila i pare razy jeszcze wymiotowala juz zolcia. Przestaszylismy sie z mezem, dzwonilismy o porade na ostry dyzur, dlugo kazali nam czekac zanim ktos oddzwonil ale do tego czasu na szczescie sytuacja sie poprawila. Mala w koncu wypila trohce wody a potem i troche mleka i nawet chwilke sie pobawila. Teraz niedawno polozylam ja na kolejne spanko w lozeczku i na razie wciaz spi.
Lzy mi naplywaly do oczu gdy takie jej malutkie, rozgrzane i wiotkie cialko trzymalam pol dnia w rekach, zeby choc troszke sobie na nas pospala i odpoczela. Wiem, ze kazda choroba dziecka jest trudna dla rodzica, ale najgroszy chyba jest ten pierwszy szok i poczucie bezradnosci. Dzieci powinny byc wyposazone w jakis system komunikacji odnosnie tego co je boli i gdzie boli, byloby o wiele prosciej!

Friday 4 January 2013

zyjemy

 Jestesmy, wrocilismy na stare smieci. Ogarniamy rozpakowywanie i ogolny balagan, w planie mam rowniez ogarniecie blogowych newsow. a w gardle kulka, bo jak to - juz? tak szybko po wszystkim? i smutno nam jak cholera ze zoska dziadkow znow tak daleko ma ...

Tuesday 1 January 2013

Faaajnie było


Ja może bardziej zachwycona niż mój mąż (umknęła mu impreza domowa z kumplami), wytańczyłam z moją drugą połówką całą noc.
Dziecko padło nam po 7 i pięknie zasnęło i tak spało całą noc (bez pobudek na ognie!) az do rana, na szczęście bo nie chcieliśmy robić stresa dziadkom. Tak więc po 8 wybyliśmy z domu.
Noc spędziliśmy o tu: DSD, o rzut kamieniem od nas, ze sztucznym stokiem narciarskim i dużą salą do tańczenia. Jedzonko było takie sobie, oczekiwaliśmy czegoś lepszego, ale za to muzyka i atmosfera super. Było bardzo klimatycznie, hity i hiciory trzymały nas długo na parkiecie, niestety ja gdzieś ok 2 poczułam, że opadają mi powieki jak naszej Zosi o 7 wieczorem... no i tak po 3 zjechaliśmy do domku.
Potrzeba mi było takiego wieczoru, nie tylko zwykłe wyjście ze znajomymi, ale prawdziwe szaleństwo na parkiecie. Wiadomo najpierw okres ciąży, później sami bez możliwości wyjścia bez dziecka, także trzeba było korzystać z okazji. Mąż mój nie byłby sobą gdyby po północy nie zjechał pare razy ze stoku w garniturze... w wypożyczonych nartach i pożyczonych od zaprzyjaźnionej pary szaliku i czapce.
A dziecko zrobiło nam niespodziankę i z małą ranną pobudką na mleko spało prawie 13 godzin, nawet czuję się wyspana;)

Życzę wszystkim wspaniałego roku 2013, żeby wcale nie okazał się pechowy a niósł wiele radości i szczęścia dla każdego.